ŚLADY ZRANIEŃ SERCA W CIELE. (część 1)
ŚLADY ZRANIEŃ SERCA W CIELE. (część 1)
ŚLADY ZRANIEŃ SERCA W CIELE. (część 1)
Serce to ten narząd, któremu przypisujemy czucie. To za nie chwyta nas strach i to ono może pęknąć lub zostać złamane. To również z całego serca kochamy i obdarowujemy innych.
To właśnie tam się nieświadomie łapiemy, kiedy coś nas porusza.
Czy „złamane serce” jest tylko literackim opisem oddającym skalę bólu, czy też odcisk tego złamania możemy odnaleźć w sobie? Nie tylko jako okruch pamięci, czy falę wspomnień, ale jako fizyczny ślad w ciele, który zamanifestuje się kształtem i napięciem.
Oczywiście nie zaskoczę Państwa odpowiedzią, bo jasne jest dla nas, że w Analizie Bioenergetycznej ciało stanowi archeologiczny zapis przeżyć i doświadczeń. Być może zatrzyma Państwa skala tego, jak różne zdrady miłości, różnie zapisują się w nas, determinując dalsze życie.
Obszar serca to centrum taśmy sercowej i przeponowej. To też obszar wpływów zawieszeń typu hak, czy wieszak. W klatce piersiowej możemy odnaleźć ślady zarówno deficytu miłości, czy chłodu emocjonalnego, jak również rany narcystycznej, czy edypalnej zdrady miłości. Oczywiście wszystkie one rzadko występują w czystej postaci.
Dziś chcę się skupić na tym, jak historia serca odzwierciedliła się ciele i jak nieuświadomiony zapis wpływa na funkcjonowanie w tu i teraz. A mam tu na myśli napięcia niosące w sobie pamięć bólu, którego obecność w bieżącym życiu uniemożliwia pełne zaangażowanie uczuć (nie tylko tych związanych z relacją). Niezagojona rana i mechanizmy obronne mające ochronić przed ponownym zranieniem skutecznie uniemożliwiają połączenie się z własnym sercem.
By rozpocząć proces gojenia, należy najpierw uznać istnienie ran, ich głębokość i siłę. Dopiero wtedy możliwe jest leczenie, którego niezbędną częścią jest przyjęcie swojego zranienia, opłakanie go i uznanie swojej wrażliwości. Dzięki temu może powstać dobrze zagojona blizna, której jesteśmy świadomi. Czujemy, że jest tkanką mającą inne właściwości (czasem przeczuloną, czasem znieczuloną), ale oswojoną i w kontakcie. W związku z tym nigdy już nas nie zaleje paraliżującą fala bólu taka, jak w momencie powstawania rany. Będziemy też wiedzieć, co zagraża odnowieniu się rany, co może ją podrażnić i skutecznie się przed tym chronić.
Kiedy nie ma szansy na proces gojenia, zmuszeni jesteśmy wycofać czucie przez ograniczenie ruchu w danym miejscu, obkurczenie tkanek i spłycenie oddechu. To pozwala zmniejszyć falę bólu, ale dzieje się to kosztem ograniczenia żywotności, a tym samym pojemności uczuciowej. Zmrożenia, zatrzymanie, odcięcie nie działa tylko miejscowo na obszar wymagający wycofania czucia. Działa na całość pomniejszając dostęp do radości, przyjemności, wrażliwości na siebie i innych oraz otwartości na życie.
Wychodząc od reakcji, jakie odnajduję w ciele opiszę 4 główne rodzaje zatrzymań psychofizycznych związanych z historiami, jakie nosimy w sercu. Będą to:
• ZBROJA
• POSTRZAŁ
• NÓŻ W PLECY
• PRASA
Każde zatrzymanie ma inną dynamikę powstania, inne tło historyczne, ale wszystkie mają jeden cel: OCHRONIĆ SERCE i zabezpieczyć je przed kolejnym zranieniem.
KLATKA UZBROJONA
Jaki rodzaj doświadczenia może wywołać tak masywne, nieruchome i usztywnione trzymanie? Co więcej bardzo dobrze wyglądające.
Kiedy popatrzymy na taką osobą naszym oczom ukaże się wspaniale rozwinięta klatka piersiowa, z wyrzeźbionymi mięśniami, dumnie uniesionym mostkiem, osadzonym symetrycznie między szerokimi ramionami. Z tyłu zobaczymy łopatki, które niczym skrzydła trzymają naprężone plecy.
I ten doskonały widok mógłby nas zwieść gdyby nie jeden fakt: BEZRUCH. Celem powstałej zbroi mięśniowej jest unieruchomienie i ochrona przed tym, co zewnętrzne. Powstały pancerz ma być nieugięty, nieustępliwy i nieprzenikniony reprezentując to, jak sama osoba chce być postrzegana. Kiedy będziemy obserwować oddech takiej osoby, ze zdziwieniem zobaczymy, że wdech i wydech rozchodzi się tylko w przestrzeni brzucha, pozostawiając nieruchomą klatkę.
Sprawne oko zobaczy, że poza brakiem ruchu, klatka wydaje się „napompowana”, jakby stale wykonywany był wysiłek do trzymania się na wdechu i reprezentowania w sile, i kontroli. Miejscami możemy też dostrzec przewężenia, które mają być ukryte przez rozbudowane mięśnie.
I właśnie takie wyzwanie energetyczne musi podjąć ciało osoby, noszącej w swoim sercu GŁĘBOKĄ RANĘ NARCYSTYCZNĄ.
Każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu nosi taką ranę w sobie, ale kiedy siła bodźca jest wysoka i powtarzająca w czasie, stajemy się STRAŻNIKIEM naszej rany, którego wszelkie wysiłki kierowane są, by zapobiec ponownym zranieniom, ale co ważne UKRYĆ sam fakt istnienia zranienia.
Poczucie, że bylibyśmy kochani, gdybyśmy byli kimś innym, jest trudne do zniesienia nawet dla dorosłego człowieka. Dorosły ma wybór: może się nie zgadzać, chronić, odejść.
Dziecko musi zaprzeczyć swojej prawdziwej naturze i stać się tym, kim rodzic chciałby, by był.
Zasługiwanie na miłość jest przewlekłym procesem niszczącym miłość własną i godność małego człowieka. Rodzi się wewnętrzne przekonanie:
„TO KIM JESTEM TO ZA MAŁO”
Kiedy jesteśmy kochani, za to jacy jesteśmy, a nie kim jesteśmy, dochodzi do wewnętrznej sprzeczności, gdzie poczucie SELF ulega rozszczepieniu na to, które zasługuje na warunkową miłość i na to, które jest odrzucane przez świat. Oczywiście dziecko zidentyfikuje się z tą częścią, która jest pożądana, a zepchnie w głąb tę, która została porzucona. W ten sposób dochodzi do najbardziej bolesnego zranienia: „JA to za mało” i przekonania: „Gdybyś wiedział kim naprawdę jestem, od razu byś mnie zostawił”.
Powstaje sytuacja, w której nie dość, że jesteśmy zranieni, to musimy zaprzeczać istnieniu rany, by nikt, nigdy jej nie zobaczył:
„TA RANA MNIE NIE DOTYCZY, TO NIE JESTEM JA!”
Nie dziwi wobec tego fakt, że powstanie pancerna odpowiedź w klatce, która będzie chronić przed wpływami zewnętrznymi. Sama klatka stanie się nieruchomym tworem skutecznie minimalizując falę oddechową. Im mniej oddychamy, tym mniej czujemy, co daje nam pełne zabezpieczenie przed falami uczuć. Taka osoba z czasem czując brak zaangażowania uczuciowego, powierzchowność swoich uczuć, czy rodzaj martwoty i pustki w środku, zgłosi się do terapii ze zdaniem: „JA NIC NIE CZUJĘ”
I to jest zwykle dobry znak.
DYNAMIKA CIAŁA
Twarde, wyrzeźbione mięśnie chronią fizycznie, niezwykle kruchą konstrukcję psychiczną. Myśl o tym, że ktoś miałby dotknąć mojego zranionego serca paraliżuje. A myśl, że ktoś odkryłby jak mało czuję się wart otwiera tyle wstydu i upokorzenia, że będzie wkładany jeszcze większy wysiłek woli, by wzmocnić obronę.
I jest jeszcze wielki lęk przed czuciem. Czuciem bólu związanego ze zdradą serca. Czuciem wstydu, że to mnie spotkało oraz samą ilością uczuć, które spychane latami wydają się tsunami, która wszystko zatopi.
Osoba, która tyle zainwestowała w nieczucie, jest przerażona myślą, że teraz ma poddać się czuciu. Przeżywa siebie jako tamę, w której jedna nieszczelność doprowadzi do rozpadu całości.
Uzbrojenie zewnętrzne w postaci nabudowanych mięśni wewnątrz jest podtrzymywane przez balon wdechowy, który jest bardzo dobrze napięty i wypełniający, do momentu, kiedy pod naporem ciśnienia nie pęknie. Wtedy nie zostaje NIC. Stąd konieczność, tak mocnej konstrukcji zewnętrznej i stałego jej wzmacniania. Dla takiej osoby zaproszenie do czucia oznacza wizję ponownego złamania i załamania, a dalej zapadnięcia do pustego środka. Balona nie można skleić… .
Ten balon rozpierający klatkę, dający poczucie wielkości i mocy sięga, aż do miednicy podciągając napięciowo jej struktury. Całe ładowanie będzie skierowane do góry, a więc w stronę: trzymania się, pokazywania i dominacji. Tym bardziej wzmacniając fantazję o kompletnym rozpadzie.
JAK SOBIE POMÓC?
Kiedy refleksja „ja nic nie czuję” przejdzie w „czegoś mi brakuje”, a potem „chcę poczuć” to moment na pracę.
By „rozbroić” to trzymanie potrzeba psychoterapii. Ten rodzaj blokady reprezentuje czubek góry lodowej, pod którym jest lęk, pustka i poczucie bezsensu. Rana narcystyczna leczy się w relacji, to dopiero nowy rodzaj wiązania pozwoli na zmianę wzorca.
Ale to co na pewno możemy robić to zmiękczać i ożywiać klatkę piersiową. Na niewiele się tu zda sterowanie oddechem, bo taka osoba jest w stanie poruszyć klatką na komendę, tak jak i resztą ciała. Uważność na PORUSZENIA SERCA i przyznanie im znaczenia to pierwsza praktyka.
Na zajęciach mamy takie ćwiczenie: ”zbliżanie ręki do serca”, jest ono kwintesencją procesu leczenia. Rzecz dzieje się w parach. Jedna osoba z miłością i uważnością, zbliża rękę do serca ćwiczącego, który w każdej chwili może ją zatrzymać, równocześnie wyrażając wszystko, co się z nim dzieje, ale też czego potrzebuje. Moc słów, które padają po raz pierwszy od lat:
„nie zrań mnie więcej”, „to było moje serce”, „boję się zaufać” otwierają proces PRZYJĘCIA rany, jaką noszę w sobie.
Tę praktykę można przenieść w warunki domowe kładąc sobie własną rękę na sercu i doświadczając, na ile mogę poczuć obecność swojej dłoni, na ile mogę przyjąć jej ciepło, na ile mogę się rozluźnić i na ile mogę powiedzieć do siebie:
„PRZEPRASZAM, BARDZO CIĘ PRZEPRASZAM”.
Jeśli ktoś ma bliską osobę, którą może wpuścić w kontakt fizyczny bardzo polecam „zwalnianie powietrza z balonika”. Ta praktyka pozwala oswajać lęk przed zalaniem uczuciami i byciem złamanym. Osoba ćwicząca kładzie się na plecach na ziemi, partner łagodnie, stopniując ciężar opiera swój brzuch na klatce drugiej osoby. Pierwsza część polega na tym, by zacząć wspólnie oddychać, gdzie przy wydechu osoba będąca na górze delikatnie oddaje ciężar swojego ciała w dół. Czasem ten etap wymaga kilku powtórzeń zanim przyjdzie poczucie bezpieczeństwa dla kolejnego kroku, w którym to ćwiczący może odczuć, że potrzebuje więcej ciężaru i zacznie go wpuszczać w siebie. Asystujący poczuje wtedy miękkość i ruch w klatce piersiowej ćwiczącego. Kolejny etap to pozwalanie sobie na impulsy: ściśnięcie mocniej osoby, przytulenie, przyciąganie przy wydechu itp. Ten rodzaj praktyki pozwala na stopniowe dopuszczanie czucia i odmrażanie klatki.
Oczywiście płacz jest tu podstawowym wskazaniem, tak jak i podstawowa jest trudność w tej sprawie. Początkiem ścieżki jest zauważanie momentów, kiedy czuję, że coś mnie porusza i zostawanie z nimi, a z czasem świadome powracanie do nich. Jeśli jest to scena z filmu albo piosenka, decydując się na ten odważny krok poczucia swojego serca, co drugi dzień znajduję sobie 10 minut na kontakt ze swoim poruszeniem, ceniąc każdą łzę, każde spontaniczne westchnięcie, które się pojawi.
Puszczania dla nas Wszystkich!
Marzena Barszcz
PS. Przed nami kolejna historia serca.